czwartek, 10 sierpnia 2017

Mam tę moc! Czyli opowieść o chuście część 1



O noszeniu i rodzicielstwie bliskości nie wystarczy jeden post, to wciąga!  Im dłużej w tym jesteś mocniej przyciąga, chcesz coraz więcej bo przecież czułości matki nigdy za wiele, chcesz ją tulić całować, ale przecież masz też obowiązki, masz mało czasu, tyle na głowie... teraz kiedy z Weroniką jesteśmy na etapie "mama puść pobiegnę sama" jest mi coraz ciężej o tym pisać. Gubię wątki bo chciałabym pisać i pisać!  To co dała nam chusta zrozumie tylko ten kto takich chust używa/używał ;)
Temat chust dzielę więc na dwa posty w tym opowiem wam o nas, w następnym odpowiem na pytania i pokieruje do źródeł z których korzystałam i ja :)


Post jest opowieścią o naszym początkach z chustą, a forma pytań i odpowiedzi w następnym poście pozwoli na przejrzyste wyłapanie ważniejszych  informacji, o które mnie pytaliście.




O tym, że będę nosić w chuście wiedziałam jeszcze jako nastolatka będąc na wycieczce z rodzicami. Widziałam  piękną kobietę z maluszkiem wtulonym w ową matkę. Spał, tak słodko spał, a jego mina rozczulała każdego kto ich mijał. Jej miłość była we wszystkim w powietrzu które wydychała, w dotyku, uśmiechu. Błyszczała jak gwiazda. Była jak anioł stróż.  Anioł który czuwał by nikt nie przerwał snu. Ta mama jest już pewnie babcią.
Moja mama, która od lat pomaga misjonarzom i dzieciom w Afryce nie raz pokazywała zdjęcia  kobiet i maluszków przepasanych szmatami, kiedy te ciężko pracują. Były one wszędzie na pierwszym planie, drugim, w tle...
Potem obraz zanikł, a ja zajęłam się swoim fajnym życiem. Parenaście lat później kiedy Werka pojawiła się na ekranie monitora usg wiedziałam, że to już pora. Trudno było zdobyć informacje face to face w mieście gdzie jesteś jedyną noszącą mamą, ale się nie poddawałam. To na co pracujesz całym sercem ciężko w pocie czoła zawsze da plon. W każdej sytuacji i dziedzinie.


Z początku chusta służyła mi tylko w domu żeby móc uwolnić ręce, móc znowu być sobą!
Ja, która robiłam tysiąc rzeczy na raz teraz zamknięta w czterech ścianach z małą istotą wokół której świat powstawał na nowo. Jej świat i nasz. Była bezbronna, krucha (choć nie lekka) miała tylko nas. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie każda część dnia była dla niej. Poświęcenie. Brak snu. Obawy. Oprócz problemów z przystawianiem do piersi, kupek, kolek zaczęły się pytania: Jak odnaleźć siebie w tym wszystkim? Czy to znaczy, że jestem złą mamą?


Odnaleźć siebie w nowym świecie, w którym nie jestem odpowiedzialna tylko za siebie.  Ach i ten idealizm! Dom posprzątany, matka ogarnięta, obiad zrobiony! Chusta miała służyć mi żebym mogła zrobić cokolwiek ... a Werka nie spała. Nie spała w nocy, nie spała w dzień...
Chusta była jak promyk słońca o poranku dawała radość, dodawała siły...
Czułam, że z nią dostaję mocy. Mogę wyjść do kosmetyczki, mogę zrobić obiad, tort, mogę ... ale przecież już nie robiłam tego sama.Wszystko robiłam z moją córką. Mogłam wyjść na spacer, długi spacer... bo przecież Werka w wózku siedziała maksymalnie 30minut. Do tej pory jak mi ktoś zarzuca, że Werka nie ma wózka... Chusta dała mi swobodę, dała mi możliwości i to czego nie brałam pod uwagę dała nam coś czego nie można kupić bliskość i zrozumienie, bezpieczeństwo i kompromis. Mogłam jej pokazywać więcej i więcej las, wodę, strumyk, piasek, pociąg... Mogłam żyć, być sobą i takie życie zacząć pokazywać córce.


Werka potrzebuje bliskości i bliskość tą staram się jej okazywać na każdym kroku chce się przytulać więc jest przytulana. Z czasem noszenie w chuście stało się czymś więcej niż alternatywą wózka, pomocą domową stało się czymś czego obie pragnęłyśmy. Nic jednak nie trwa wiecznie i Werka biegnie, biegnie poznawać świat. A ja czekam, czekam, aż przybiegnie na chwilę i  zechce się przytulić.



Sens chustonoszenia:

"DZIŚ PRZYWIĄŻ MNIE MOCNO,

 BYM JUTRO MÓGŁ LATAĆ WYSOKO"








Podziękowania za uwiecznienie kawałka naszej historii pani fotograf oraz jej pomocnikowi,
 a także przyjaciółce za nieskazitelny makijaż, który zakrył wszystkie oznaki zmęczenia i wyjadaniu czekolady.

Fotograf: Maja Mechowska
Makijaż: Joanna Skowron
Share:

sobota, 15 lipca 2017

Mamo za dużo odemnie wymagasz!


Ten list napisałam do córki, kiedy po raz pierwszy stanęła na własne nóżki. Rozpierała mnie duma bo nie miała jeszcze ośmiu miesięcy, a jej stopy już od rana dźwigały ciężar jej ciałka. Kiedy ja z mężem żyliśmy w euforii zaczęły się pytania i sugestie: "Za dużo od niej wymagasz to tylko dziecko"; "Nie wymagaj od niej tyle"...

Werka jest jeszcze małym dzieckiem, ale już teraz mam swoje wymagania! Znacie przysłowie czym skorupka za młodu nasiąknie (...)?  Takie jest moje zdanie. Są rzeczy, których nie zrozumie jeszcze przez dobrych parę lat, ale są takie na które już mam wpływ.
Każdy popełnia błędy, jestem świadoma, że i ja już mnóstwo ich popełniłam, ale wciąż od siebie wymagam. Wymagam więcej. Wymagam tyle ile wiem, że jestem w stanie zrobić żeby być lepszym człowiekiem. Lepszą żoną i lepszą mamą.



Córko
to list na takie dni, kiedy będziesz na mnie zła, kiedy trzaśniesz drzwiami i będziesz wołać w środku lub na zewnątrz: "Mamo za dużo odemnie wymagasz!", "Nie dam rady".

Teraz trudno Ci w to uwierzyć, ale każda nasza kara, każde upomnienie lub wymuszenie na Tobie czegoś jest z miłości- zrozumiesz kiedy sama zostaniesz mamą. Kiedy poznałam Twojego tatę trafiłam na cytat:

 "MIŁOŚĆ BEZ WYMAGAŃ JEST LEKCEWAŻENIEM CZŁOWIEKA"


Jest to jedno z ważniejszych przesłań Jana Pawła II do młodych Polaków na Westerplatte: "Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od Was nie wymagali". 

Kiedy byłaś małą dziewczynką wiele osób twierdziło "Za dużo od niej wymagasz", "To tylko dziecko". Często to słyszałam, a Ty pokonywałaś wszystkie przeszkody. Nie stawiałam żadnej poprzeczki sama sobie ją tworzyłaś! Jesteś moją dumą. Moim zwycięstwem. Mimo, że nie stawiałam Ci żadnych celów ani wymogów. Dla mnie miałaś być zdrowa i szczęśliwa. Później widząc Twoje postępy zaczęłam wymagać od Ciebie tyle, ile byłaś w stanie zrobić.


Jestem Twoją mamą. Znam Cię. Wiem, na ile Cię stać. Dzięki temu, jesteś tu gdzie jesteś. Osiągnęłaś tyle. Wymagałam tyle  (i wciąż to robię!) ile wiedziałam, że przy odrobinie wysiłku jesteś w stanie zyskać.  Wysiłek jest potrzebny. We wszystkim. Wszystko, co zdobędziesz w życiu bez wysiłku będzie smakować gorzej. Będzie mniej cenne. Uwierz mi.

Szczytów jest wiele, marzeń też. Nie poprzestawaj na jednym. Wysiłek, który włożysz w każdą dziedzinę swojego życia zaprocentuje w przyjaźni, miłości, pracy, hobby...


... więc teraz gdy uważasz, że nie dasz rady, załamujesz ręce wstań i po prostu zrób to. Jeśli się nie uda- podniesiesz się i z tego. Kocham Cię i to nie wstyd nie podołać czemuś- czasem trzeba takich sytuacji żeby potem sukces smakował lepiej.

Twoja dumna mama, powodzenia Weroniko.


Share:

czwartek, 22 czerwca 2017

Super tata

Czasem nie mówimy wielu rzeczy, nie mamy odwagi albo najzwyczajniej nie myślimy o tym  żeby to powiedzieć na głos… 
Dziś mówię, że jesteś SUPERTATĄ!
Gdyby nie Ty nie mogłabym być taką matką jaką chce być. To dla mnie największa rola w życiu i nie wyobrażam sobie osiągać marzeń i celów bez Ciebie.
Jesteś głową, jesteś kręgosłupem, jesteś mięśniami naszej rodziny. Podnosisz ciężary życia codziennego, kierujesz w dobrą stronę, pilnujesz, kochasz i uczysz pokory. Pokazujesz co w życiu ma sens a co jest tylko przyziemną błahostką. Jesteś mądrym człowiekiem, 
życiowo mądrym a takiej wiedzy jak Ty nikt nie przekaże naszej córce. 




Ojcem może być każdy, tatem tylko ten co ciężko na to pracuję. Odwalasz kawał dobrej roboty!

Pamiętasz kiedy Werka przyszła na świat? Pamiętasz każdą chwilę- jestem pewna. Tamtego dnia stałeś się moim superbohaterem. Gdybyś nie był wtedy tam razem ze mną Werka miała by o wiele trudniej. Ja nie dałabym rady bez Ciebie. 

Pamiętam też kolejne doby Werki w inkubatorze  i powroty do szpitala. Podziwiam Cię. Ja pamiętam tylko płacz- nie widziałam nic oprócz swojego bólu i bezradności. Ty nie załamałeś rąk,  wciąż działałeś, dbałeś o mnie, tuliłeś tą małą kruszynkę byłeś taki silny mimo, że bezradność nie opuszczała naszej sali. Pamiętasz tą sytuacje kiedy zabrali ją a my staliśmy na korytarzu i słyszeliśmy rozdzierający serce krzyk naszej córki? Tego bólu nigdy nie zapomnimy. To ja mogłam znaleźć ukojenie w Twoich ramionach. Ty musiałeś radzić sobie sam.

Kiedy w końcu wróciliśmy do domu szczęśliwi i pełni miłości zaczęły się noce… długie… i bezsenne  trwające aż do niedawna… kazałeś mi spać mimo, że to Ty wstawałeś o świcie do pracy. Jesteś jak robot 24h/dobę! Gdy tylko spotyka nas zagrożenie stajesz się murem, stajesz się osłoną.  Weronika nie ma jeszcze dwóch lat, a ja mogłabym wymieniać godzinami sytuację w których nas nie zawiodłeś. 
Jej jako tata, mnie jako mąż.


Bezpieczeństwo jakie stwarzasz córce na co dzień jest podstawą do tego by wyrosła na kobietę pewną siebie, kochającą i mającą możliwość stworzyć zdrową wspaniałą rodzinę. Która będzie umiała odróżnić rzeczywistość od fałszu, zakłamania. Budujesz w niej siłę, dzięki której będzie umiała zadbać o siebie. To Ty tato jesteś jedyną osobą która wpoi jej własną wartość tylko przez to jaki jesteś. Że jesteś!


Jestem z Ciebie dumna. Jesteś przykładem i potwierdzeniem tego, że to co robię jest dobre. Jest prawidłowe. Jestem z Ciebie dumna ponieważ jesteś ŚWIADOMYM rodzicem. To słowo ma dla mnie wielkie znaczenie. Jestem dumna bo jesteś świadomy każdej decyzji jaką podejmujemy w życiu córki.  Jesteś moim oparciem. Uczysz się i nie boisz wyjść naprzeciw stereotypom. Masz własny rozum i swoje przekonia- jestem zaszczycona, że jesteś tatą mojej córki. Nie kupujesz nic w ciemno, czytasz jak ja co jej się przyda, co nie a co jest zbędne, znasz każdą jej książkę, puzzle, jej rodzące się zainteresowania. Wiesz że rzeczy materialne nie zapewnią jej szczęścia.  Jesteś świadom tego, co je, co jest dobre dla niej, co ją rozwija, co dostarczają jej pełnowartościowe posiłki, jesteś asertywny. Uczestniczysz we wszystkim. Rozpiera mnie duma!
 
 

To mój mąż zawiązał jej pierwsze kitki na głowie! Do tej pory on czesze Weronikę częściej niż ja. Był taki wieczór. Taki ciężki dzień. Wykąpał ją, a ja przyglądałam się im. Po kąpieli Weronika podała tacie  pędzelek i puder, a sama brała z pudełeczka kolejne kosmetyki  i ustawiała je na półce przy mydełku. Wciąż zamieniała kolejność.  Brała do ręki po czym odkładała w inne miejsce.  Ciężko było ją ogarnąć umyć ząbki, wyczesać, wciąż była w ruchu! Kosmetyki spadały, wszędzie panował chaos! Mąż jak gdyby nic spokojnie odłożył pędzel. Wziął grzebień i powoli łapał kosmyki włosków. Miniatura mojego męża znów siegneła po pędzel wykonując gest, że chce żeby znów ją pudrowano na szyi. Czekała, aż tata zacznie to robić. Podawała kolejno gumki do włosów… Mąż spokojny nie zwracał uwagi na jej energiczne wiercenie się w miejscu, z ogromną falą troski i miłości od początku zaczął pudrować szyjkę. Ona wiedząca czego chce dokładnie, skupiona ustawiała kolejne kosmetyki.  Zwykły wieczór jakich nie mało.
Wszystko działo się w ciszy. W ciszy, w której było głośno od emocji.
Wiecie jaki mój mąż był wtedy męski? Zawrzało we mnie od uczuć.
Dba o nasza córkę. Dba o nas wiadomo. Ale ten widok… Każdy jego ruch odzwierciedlał jego miłość. Jego opanowanie. jego uśmiech,  jego dobro. Poświęcał jej 100%  siebie. Tu i teraz. Widok, który wzruszył mnie całkowicie (…) Ja spędzając z nią więcej czasu rzadko kiedy byłam na 100%. Wciąż jako mama uczę się od niego. Tato jesteś wielki!

Mąż skradł mi serce i całe życie wkrótce zrobi to samo z naszą córką, a więc jeśli chodzi o zięcia będzie problem ;) 


Share:

piątek, 12 maja 2017

Porażka drogą do sukcesu

Dzisiaj o tym, o czym nikt nie chce mówić. O własnych upadkach i niepowodzeniach.  Wracam do tego tekstu zawsze kiedy potykam się i nie mam siły wstać. Kiedy nie wiem, w którą stronę iść...

Wydaje mi się, że tylko raz w życiu poniosłam klęskę. By jej uniknąć pracowałam kilka lat i zepsułam to. Nie miałam prawa zgonić winy na nikogo bo moje życie zależy już od dawna tylko odemnie. Każde usprawiedliwienie wydawało mi się niedorzeczne... Ta klęska towarzyszyła mi przez półtora roku, a raczej myśl o tym, że nie udało mi się wtedy zamieniała wszystkie drobne późniejsze zwycięstwa w jeszcze większą frustracje... Potem nastał taki dzień, w którym nagle okazało się, że ta kompromitacja dała mi więcej w życiu niż wszystkie dotychczasowe sukcesy. Odkryłam to, czego nie doświadczyłabym gdybym w tamtym momencie życia odniosła triumf. Jestem przekonana, że gdyby wtedy mi się udało dziś okazałby się to plamą na całe życie.



Nie wszystko czego pragniemy i czego byśmy sobie życzyli jest dla nas dobre.
Porażki można zamienić w małe zwycięstwo, o ile się postarasz i znajdziesz odpowiedni punkt widzenia. To najtrudniejsze.

Gdyby nie te niepowodzenia, nie byłabyś tu gdzie jesteś. Nie miałabyś tego co masz. Nie byłabyś tym kim jesteś. Tego co przeszłaś i co uzyskałaś nikt nie jest w stanie Ci odebrać.


I jeśli teraźniejszość nie jest taka jakiej oczekiwałaś- to co robisz wraz ze swoimi niepowodzeniami  jest drogą do sukcesu. Każde potknięcie jest nauczką, lekcją żeby następnym razem popatrzeć pod nogi. Co nazywasz sukcesem zależy już tylko od Ciebie.

A wy jak przyjmujecie porażki? Czym one dla was są? Rozpamiętujecie je, chronicie je przed światłem dziennym tak aby nikt nie poznał waszych słabości? Czy może są one dla was motorem do dalszych działań?

Zdjęcia odbiegające od tematu, ale jeszcze nie wszyscy wiedzą, że kochamy się nosić <3
Share:

wtorek, 9 maja 2017

Przyjaciela mieć



Mój bagaż życiowych doświadczeń od wielu lat nie pozwala mi używać słowa "przyjaciel" nadaremno. Wiadomo każdy chce go mieć. To ludzkie. Normalne i uzasadnione nawet z punktu biologii. Jesteśmy ssakami- ssaki żyją w społeczeństwach. Tworzą gromady, stada.



Więc nic w tym dziwnego, że w wieku szkolnym szukamy pokrewnych dusz, chcemy się dopasować, być jak inni, chcemy należeć do danej grupy, wmieszać się w otoczenie. Na szczęście to mija. Potem jest na odwrót. Staramy się wybić, tworzyć własną jednostkę, być niepowtarzalni, znaleźć swój sposób na własne "ja". Pragniemy być zaakceptowani ze wszystkim co ze sobą niesiemy: z naszymi wadami i zaletami.

Każdy w młodości miał przyjaciela. Tego pierwszego, tego od "pierwszych razów". Pierwsze fajki, pierwsze dyskoteki, pierwsze wspólne randki, ucieczki z domu, siedzenie w ławce, pierwsze wspólne marzenia, sekrety i przysięgi...  Moja przyjaźń z dzieciństwa nie przetrwała. Jest jednak mocno zakorzeniona w moim umyśle. W umyśle młodej nastolatki była to wielka sprawa. I wielki ból kiedy się skończyła. Na szczęście każdy koniec jest początkiem czegoś nowego. 



Każdy upadek, cierpienie powoduje, że stajemy się silniejsi, więcej wiemy i rozumiemy.  Bagaż doświadczeń staje się cięższy. Nie ochronie córki przed wrednymi dziećmi ze szkoły, przed gnojkiem który być może będzie się z niej wyśmiewał (aczkolwiek mąż na bank nauczy ją jak przywalić takiemu tam gdzie zaboli;)), przed nieszczęśliwą miłością... nie uchronię jej od życia. Mnie kiedyś zabraknie, a Werka będzie dorosłą kobietą, która będzie musiała zadbać o siebie i swoje marzenia. Mam tylko nadzieje, że tak jak ja w trudnych chwilach będzie miała prawdziwych przyjaciół obok siebie.


Życie pisze własne scenariusze i tak na prawdę najlepsze jakie możemy przeżyć.  Niekiedy trudne i bolesne. Każdy z moich przyjaciół jest wspaniałym wątkiem w scenariuszu mojego życia.

Mój mąż dla przykładu dzięki niemu odnajduje siebie, to on wierzy w mój sukces,  nigdy nie jest przeciwko mnie nawet kiedy musi sprowadzać mnie na ziemię. Zna mnie na wylot i o dziwo nie ucieka;) Jest kimś kto żyje według własnych zasad i nagina je wyłącznie dla rodziny. Za przyjaciół odda rękę, za rodzinę życie. Z zewnątrz cwaniak, w środku wrażliwy dobry człowiek.

Kiedyś ktoś zapytał mnie jak dobieram sobie przyjaciół. Co dzień mijamy tysiące osób, dlaczego kilka z nich staje się kimś więcej? Nie znam recepty. Jestem tylko pewna, że czas i problemy nie mają znaczenia. Że to wspaniałe mieć przyjaciół.
Share:

wtorek, 3 stycznia 2017

2016


 

Ten rok w przeciwieństwie do poprzedniego zupełnie nie należał do mnie. Za to był rokiem mojej córki. Całkowicie mojej córki. Osiągnęła więcej niż było "założone" innymi słowy niż wymagają "ramy" prawidłowego rozwoju czy jak to zwą. Osiągnęła to, a ja byłam przy każdym z jej małych wielkich sukcesów. Im więcej z siebie dałam tym więcej ona zyskała. Jan Paweł II powiedział jedno zdanie:

"Mama jest geniuszem dziecka" 

Rozumiesz? Każde z jej zwycięstw to moje zwycięstwo chociaż nie napisze sobie go w CV, nie dostane za to orderu ani większej emerytury. Nikt mi też nie pogratuluje. I nie musi!


Nie wszystko udało mi się wprowadzić w życie z wielu spraw musiałam zrezygnować na rzecz innych, niektóre zastąpiłam nowymi. To był trudny rok i mimo uśmiechów na zdjęciach, sukcesów w rozwoju Werki i szczęścia wypełniającego całe ciało i duszę, szczęścia takiego jakiego nie było mi jeszcze poznać, był to rok ciągłej walki o lepszą ja, o siłę na każdy dzień, walki by nie stracić własnego ja. Dziękuje za ten rok i mimo zmęczenia (tak jestem zmęczona) to był wspaniały czas! Rok pierwszych razów: pierwszych spacerów za rękę, pierwszych tańców, pierwszych wyjść na basen, pierwszych huśtawek, sanek, malowania farbami, wycieczek do zoo (...). Rok cudownej bliskości i tworzenia więzi z moją córką. Rok noszenia w chuście dzięki której poczułam, że "mam tę moc" i mogę wszystko z córką, że dzieci nie ograniczają,  tylko dają siłę i motywację. To rok, który stworzyliśmy córce by była szczęśliwa. I myślę, że była. Powinniśmy dbać  nawzajem o siebie, gdyż trudno być zadowolonym i szczęśliwym w otoczeniu ludzi nieszczęśliwych.



Na ten Nowy Rok życzę Wam i sobie harmonii między ciałem a duszą, mniej planowania (to co najlepsze zawsze przychodzi nie pytając o zdanie), zdrowia i wiary w siebie i swoje marzenia  oraz życzliwości do drugiego człowieka. By każdy dzień był niezapomniany ;)

Nie jesteś samotną wyspą i od tego co mówisz, 

co robisz i jak robisz 

zależy szczęście drugiego człowieka

 

Share: